sobota, 13 sierpnia 2016

Gdy miłością się ulewa, czyli ICH trzech i ja jedna

Jak wiadomo potrzeba miłości i poczucie, że się jest kochanym jest jedną z ważniejszych potrzeb w życiu człowieka. Ok, wiadomo, ale czy można mieć jej dosyć?



Jest dzień jak co dzień: bladym świtem M. zajmuje się trochę dzieckiem, żebym mogła sobie odespać milion pięćset pobudek w nocy. Tak, tak, właśnie tak wygląda u nas noc, gdyż moje dziecko postanowiło udowodnić mi, że przez całe życie żyłam w ogromnym błędzie będąc przekonaną, że uwielbiam spać i nie potrafię bez porządnej dawki snu normalnie funkcjonować. Także z rana napawam się tą chwilą relaksu z nadzieją, że trochę ona potrwa, ale jak wiadomo poranny sen ma do siebie nie tylko to, że jest najprzyjemniejszy, ale także to, że jakimś całkowicie magicznym sposobem samo zamknięcie powiek trwa jakieś 15 minut, a przewrócenie z boku na bok pewnie z pół godziny...
Zatem umówmy się: zamknęłam oczy, przewróciłam się na lewy bok i już słyszę marudzenie. Myślę sobie "da jeszcze radę go jakoś zabawić, na pewno coś wymyśli" i zaciskam mocniej powieki mówiąc w duchu "chwilo trwaj"!!! Niestety, powiedzmy sobie szczerze, tylko mnie na tym zależało, bo M. musi do pracy iść, czy coś takiego :P Nie minęło pół minuty są ... nad moją głową  i wiszą, wiszą  tak nade mną, a ja dalej oczy zamknięte licząc, że może zrezygnują, ale gdzieee tam. W końcu kapituluje - otwieram oczy i słyszę M., który z uśmiechem nie ukrywającym zadowolenia oznajmia: "On chce do mamusi". Och, jakież to szczęście ogromne być tak niezastąpioną! Zachęcona tym motywującym tekstem zrywam się na równe nogi, biorę moje dziecko i cieszę się jak szalona na nadchodzący dzień prawie zapominając, że w ogóle byłam śpiąca (sarkazmem w tym zdaniu tryska jak z fontanny). A tak na serio, chcę się zebrać, ale przypominam sobie, że muszę być ostrożna ponieważ w nogach zwinięty zalega mój pies,  który zdążył już przywyknąć do nowych dźwięków w domu i jęki mojego syna nie robią na nim większego wrażenia. Z zazdrością i wyrzutem patrzę na niego, wszak pospał sobie minutę dłużej. On też jest winien temu, że nie dość, że budzę się niewyspana to jeszcze połamana, bo jak spać jeśli to niespełna 3 kilogramowe zwierzę wtula się w nogi pod kołdrą w taki sposób, żeby mi czasem nie przyszło do głowy zmieniać pozycji, więc śpię powyginana jak paragraf, bo wiecie:
"On chce do mamusi" 


Zbieram wreszcie swoje szanowne 4 litery i biorę synka, żeby go nakarmić. Tak a propos to mam nieodparte wrażenie, że mój syn nie wie jak wyglądam, serio. Jak w "Madagaskarze" głodny lew Alex widział w swoich przyjaciołach tylko kawałki soczystego mięsa, tak mój syn patrząc na mnie widzi tylko mleko. Za jakiś czas planuje uświadomić go, że w sumie mam też twarz i w ogóle, ale póki co jest jak jest. Żeby nie było podczas karmienia mój zwierz też musi sobie na mnie znaleźć miejscówkę, więc otulona szczęściem oddaje trochę kalorii synowi. Potem to już standard: spacer, powrót do domu, żeby dziecię trochę rozwinęło swoje umiejętności zmierzające do raczkowania, znowu spacer. No właśnie spacer, gdzie tam w wózku, jak przecież "On chce do mamusi". Także 2 do 3 razy dziennie spaceruje zrelaksowana z moimi 9 kg szczęściem na ręku, a drugą pchając wózek (a nóż widelec Prezes zechce sobie pojeździć). Tutaj muszę przyznać, że z towarzystwa psa często rezygnuje z prostej przyczyny: obie ręce mam zajęte ;), a piesek przecież mały, szybko się męczy i też po dłuższym czasie na rączki by chciał, a wiadomo, że nigdzie nie jest tak dobrze...
Po całym takim dniu wypełnionym oczywiście licznymi kamieniami wraca mój M. i zanim się nie obejrzymy wybija godzina kąpieli i usypianie młodego. Oczywiście nie muszę wspominać, że w kwestii usypiania jestem niezastąpiona. Następnie po dosłownie kilku chwilach dzieć pada jak aniołek, a ja mam wieczór dla siebie (w tym momencie muszę przypomnieć w/w tekst o sarkazmie). Jakimś sposobem mój mały szczwany futrzak załapał, że w dzień to ja mam innego malucha na głowie i nawet stara mi się za bardzo w drogę nie wchodzić, ale jak tylko zorientuje się, że "już" jestem wolna to wygrzebuje wszystkie zabawki, przypomina sobie i oznajmia mi waląc łapą w miskę, że w niej pustki i nie odpuści dopóki co najmniej 10 razy nie rzucę mu piłki. Ok, w końcu on był pierwszy, przez pierwsze miesiące trudno było mu pojąć, że już nie jest numerem jeden, więc musiałam w każdej wolnej chwili tulić zazdrośnika. I tak już zostało.
Ale, ale jest przecież jeszcze szanowny M. On także parę razy, niby od niechcenia, rzucił tekst, że on już się nie liczy, że nie mam dla niego czasu, że teraz to tylko dziecko, a co z nim itp. No więc wiecie, przychodzi wieczór a "On chce do mamusi" ;D

No i czy wypada mieć pretensje? Czy można narzekać, kiedy jest się tak niezastąpioną i otoczoną miłością przez tych trzech wspaniałych? Pewnie nie, bo przecież o to też w życiu chodzi i umówmy się, gdyby było inaczej to byłoby przykro: że dziecko jest w stanie każdy uspokoić, psu wystarczy do spania ciepło czyjegokolwiek ciała albo, że M. nawet nie zauważył, że mamy mniej czasu dla siebie.
Tak więc ulewa się tą miłością, a i owszem, ale niech już tak zostanie :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz