niedziela, 1 maja 2016

Matka w internetach, czyli Matka Polka vs Matka luzaczka

    Myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, że bycie matką w dzisiejszych czasach jest na topie. Zaczynając od celebrytek i gwiazd o których media przypominają sobie, gdy tylko te zajdą w ciążę, przez wszelakie fora internetowe, grupy, które powstają na facebooku jak grzyby po deszczu no i wreszcie na blogach kończąc. O ile wśród celebrytek kwestia macierzyństwa kręci się zazwyczaj wokół utrzymania figury i zostania sexy mamą, o tyle wśród "zwykłych" mam - zjadaczek chleba mowa jest o sposobie podejścia do wychowania i macierzyństwa jako takiego. Z jednej strony są matki tworzące pieśni pochwalne na rzecz macierzyństwa: jak to wszystko jest piękne i cudowne, zachwyt zachwytem pogania i zero narzekania i przyznania się do błędu, bo broń boże zaburzy to ich wizerunek jako matki polki, którą jest i będzie choćby się waliło i paliło. Drugie - i ten trend wydaje mi się coraz bardziej popularny- to matki luzaczki. Wręcz chwalą się swoimi błędami, luźnym podejściem do czasem wcale niebłahych problemów i czasem przedstawiają macierzyństwo jako serię niefortunnych zdarzeń.

I co ja o tym myślę? No cóż, myślę, że to wspaniale!

Nie wyobrażam sobie wyłącznie czytania elaboratów zawierających same zachwyty i ochy i achy, bo po pierwsze by mnie za przeproszeniem zemdliło, a po drugie mogłoby wprowadzić przyszłe mamy w błąd, bo owszem macierzyństwo jest wspaniałe, ale mimo szczerych chęci i pozytywnego nastawienia nie da się ominąć dołków, błędów, zabrudzonych ubrań przez wszelakie wydzieliny naszego potomstwa, nieprzespanych nocy, płaczu (nie tylko w wykonaniu swojego dziecka) i wielu innych przygód, które, co prawda nie są końcem świata, ale lekko zaburzają ten idealny obraz macierzyństwa. I ja trochę przyznam byłam zdołowana, gdy widziałam jak matki na instagramie wrzucają codziennie zdjęcia swojego ekstra zadowolonego lub po prostu zwyczajnie śpiącego maluszka, a same w makijażu (sic!) i normalnie ubrane robią sobie selfiaka w lustrze. Ja przez pierwszy miesiąc nie wyszłam z piżamy, o makijażu nawet nie pomyślałam, wyjście do sklepu (który mama dosłownie pod nosem) było dla mnie wyprawą, a to wszystko dlatego, że moje dziecko najchętniej 24/h wisiałoby przy cycu (i tak właściwie się działo), miało problemy z brzuszkiem i cały czas płakało, a gdy tylko udało się go uśpić w łóżeczku to ani myślałam, żeby robić mu zdjęcia, tylko na paluszkach czmychałam z pokoju modląc się, żeby mój oddech go nie obudził. I myślałam, że coś jest ze mną nie tak, że już mam chwilę zwątpienia i brak cierpliwości podczas gdy one wszystkie takie piękne i zadowolone.


    Z drugiej strony nie wyobrażam sobie też czytać jedynie żartobliwego podejścia do macierzyństwa, bo choć to fajne i pomaga wyluzować i spojrzeć z przymrużeniem oka na sytuacje, na które i tak nie mamy wpływu to brakuje wśród nich czasem choć chwili wzruszenia nad pięknymi momentami, które przecież też są nieodłącznym elementem macierzyństwa. Poza tym pomimo, że nie można zatracić się w macierzyństwie całkowicie i stać się jedynie kurą domową i matką, to nie można zapominać, że jesteśmy dla tych dzieci całym światem i że teraz ich potrzeby są priorytetem. Są też momenty, w których po prostu do śmiechu nam nie jest, a przynajmniej nie powinno.

    I dlatego proszę Państwa chciałabym, żeby niniejszy blog nie reprezentował żadnego z tych skrajnych stanowisk, a był relacją z życia człowieko-matki z krwi i kości: z górami i dołkami, z chwilami płaczu ze wzruszenia i z bezsilności, z radościami i smutkami. Trochę zatem, jeśli pozwolicie, Wam się tutaj pochwalę, trochę sobie ponarzekam, trochę się pośmieje i pozachwycam,  a i pewnie odrobinę pożalę, a co! ;)